Polityczne trzęsienie ziemi w Niemczech [KOMENTARZ]
23 września 2013Tylko żadnych eksperymentów. A już na pewno nie w kryzysie. Kiedy takiego zdania jest wielu wyborców i przekonanie to wciela w czyn w głosowaniu, zwycięstwo wyborcze staje się triumfem. Prawie osiem procent więcej głosów dla CDU i Angeli Merkel, w wyścigu odpadł partner koalicyjny FDP, Lewica i Zieloni liczą straty: taki jest polityczny łup Angeli Merkel w wieczór wyborczy 22 września 2013. Nie mówiąc już o tym, tak na marginesie, że o dalsze pięć procent głosów powiększyła się przepaść między CDU i SPD. Co ma Merkel, czego nie mają jej polityczni konkurenci? Co potrafi, czego nie potrafią inni?
Kiedy z kadencji staje się era
Absolutna większość w parlamencie udała się jak dotąd tylko Konradowi Adenauerowi (CDU). Był to rok 1957. CDU pod wodzą Merkel o włos otarła się o takie zwycięstwo. Szczęśliwie dla Merkel, bo minimalne zwycięstwo mogłoby pociągnąć za sobą paradoksalne konsekwencje. W szeregach chadecji siedzi co najmniej dwóch zawziętych krytyków prowadzonej przez Merkel polityki ratowania euro. Z triumfalnego zwycięstwa zrobiliby oni czteroletnią kadencję przyprawiającą ją o ciągłe drżenie serca. Dojdzie przypuszczalnie do tego, że resztki oporu w szeregach własnej partii Merkel stłumi przy pomocy wielkiej koalicji. Konstelacja ta jest najbardziej prawdopodobna. Z większością dwóch trzecich w parlamencie Merkel może dokonać wielkich czynów. Co jest dobre dla przeprowadzenia reform, jest złe dla demokracji. Opozycja zredukowałaby się bowiem wówczas do dwóch ośmioprocentowych partii (Lewica, która zyskała 8,6 proc. głosów i Sojusz 90/Zieloni: 8,4 procent). Kadencja Merkel dawno już stała się erą Merkel.
Merkel osiągnęła to swym godnym podziwu stawianiem się samej w cieniu. Jej przemówienia nie są żadnym werbalnym fajerwerkiem, nie przyciąga też uwagi słuchaczy mimiką i gestami. Jej znakiem szczególnym są dłonie ułożone w romb, symetrycznie do ciała. Decyzje podejmuje po długim namyśle, jej sformułowania są mgliste. Przy stole negocjacyjnym jest jednak nieugięta, a męskie puszenie się, potrafi znakomicie kontrować - mówią ci, którzy mieli okazję przeżyć ją w akcji. Swoją partię ma pod kontrolą a od niedawna – jak się wydaje – także UE. Większości Niemców to się podoba. Z nią na czele czują się w burzliwych czasach bezpiecznie. Od wczorajszego wieczoru wyborczego jej kanclerstwo zmienia się z szarego urzędowania w fascynującą erę.
SPD jako adjutant Merkel czy jako koalicyjna opozycja?
Nasuwa się jednak pytanie czy SPD chce uczestniczyć w tej erze, a jeżeli tak, to w jakiej roli? Z czasów wielkiej koalicji, jako partner-junior u boku CDU do 2009 roku SPD musiała się nauczyć, że sukces i bezkonfliktowa współpraca jako numer dwa w sojuszu rządowym nie są opłacalne. Cztery lata dominacji Merkel w gabinecie rządowym przyniosły SPD w wyborach 2009 najgorszy w jej historii wynik. Zyskanie 25,7 procent głosów w wyborach 2013 to drugi z kolei, najgorszy wynik. SPD powinna więc trzymać się z daleka od powtąrki takiej koalicji. Tyle że, nikt pomniejszy, tylko były szef partii i wyborczy strateg SPD Franz Müntefering wysunął taki kontrargument: „Opozycja to kit!”. SPD zdecyduje się więc pewnie na współpracę i będzie próbowała sprzedać się drogo. Dla Peera Steinbrücka jest miejsce w takim gabinecie rządowym. Jest ekspertem finansowym i jako taki jest predystynowany do tego, by przejąć odpowiedzialność w walce z kryzysem euro. Przedtem już co prawda rolę taką odrzucił, ale zawsze można go jeszcze przebłagać. Najlepiej, jeżeli Angela Merkel zrobi to osobiście. Bo właściwie, oboje rozumieją się całkiem dobrze.
FDP: polityczne bankructwo
Winę za tak szczególne położenie SPD: między porażką wyborczą a partycypacją w rządach, ponosi FDP. Partia średniego biznesu i orędowników praw człowieka straciła swój profil i to w tak ostateczny i brutalny sposób, że wyleciała nie tylko z rządu, ale od razu też z parlamentu. W latach czarno-żółtej koalicji w programie na 2009-2013 chełpiła się swoim celem – uproszczeniem systemu podatkowego i obniżeniem podatków. Nie wyszło nic ani z jednego, ani z drugiego. 4,8 procent głosów równa się wyrokowi śmierci. Na pewien czas polityczny liberalizm znika z Bundestagu. Punkt zwrotny? Nie, to było polityczne tsunami. Partia potrzebuje całkowitej odnowy: nowych ludzi i programu skierowanego nie tylko do dentystów i adwokatów.
Jeszcze jedna nauka wynika z wieczoru wyborczego: sojusze polityczne rozmiękły. Gotowość do zaakceptowania chadecko-zielonej koalicji jest tylko kwestią czasu. Czasu, którego nie ma ani Merkel i CDU, ani Zieloni, by już teraz kuć plany konserwatywno-alternatywnej koalicji. Obydwie partie nie są jeszcze na to gotowe. Podobnie ma się obóz lewicy. Ale czerwono-czerwono-zielona konstelacja już chyba ostatni raz jest tabu. Z czysto arytmetycznego punktu widzenia trójka ta mogłaby wyrwać Merkel berło z rąk. Gdyby się odważyli. Koniec końców - polityczny krajobraz zmienił się i to bardzo.
Volker Wagener / tł. Elżbieta Stasik
red. odp.: Małgorzata Matzke