Niemiecka prasa: polska minister sportu nie ma pojęcia o sporcie
22 maja 2012„Odpowiedzialna za resort Joanna Mucha nie zna się na sporcie. Brakuje jej chociażby podstawowej wiedzy. Podczas przemówienia podobno zdarzyło się jej przeczytać ‘O, O, O, O, O....' Jedna z asystentek pospieszyła jej z pomocą: pani minister, to są koła olimpijskie” – pisze w swoim wydaniu online niemiecki tabloid Bild. „Mucha jest dobrze wykształconą ekonomistką, jednak w dziedzinie sportu jest słabo zorientowana. Od pół roku piastuje urząd ministra sportu, i w ministerstwie szydzi się z jej niekompetencji". "Wcale nie trzeba się znać na sporcie, ażeby być ministrem sportu – cytuje dziennik wypowiedź minister Muchy – trzeba wiedzieć, jak to wszystko zorganizować.” „Już po stu dniach piastowania urzędu wytoczono wobec minister ciężkie zarzuty – nie panuje nad organizacją. Wówczas premier Tusk ripostował: „W nieco bardziej męsko-szowinistycznej tradycji polskiej, kobieta (na tym stanowisku, red.) jest zaprzeczeniem normy”. Dziennik pisze krytycznie o przebiegu kariery minister Muchy, m.in. w dziedzinie opieki zdrowotnej, w której jest specjalistką. Mucha odmówiła starszym ludziom prawa do drogich operacji ortopedycznych - twierdzi "Bild". „Dla wizerunku pani minister Muchy Euro2012 jest dużą szansą – jeżeli wszystko pójdzie dobrze, będzie to również jej sukces, jeśli nie, to nie. Wówczas piękna Joanna będzie być może musiała poszukać sobie nowego zajęcia” - podsumowuje niemiecki tabloid.
Niebezpieczne strzałki
„Polska spodziewa się dziesiątek tysięcy fanów, którzy przybędą własnymi samochodami. Autostrady prowadzące do miast, miejsc rozgrywek – Wrocławia i Poznania – są od dawna gotowe, do tego w doskonałym stanie. Brakuje 100 km w kierunku Warszawy (…). Każda mapa pokazuje luki w sieci dróg i autostrad, na co kierowcy z Zachodu muszą się nastawić”, pisze Süddeutsche Zeitung na swoim portalu. „Niespodzianek należy się spodziewać gdzie indziej, a mianowicie w każdej miejscowości, na każdym skrzyżowaniu z sygnalizacją świetlną. MSZ (…) przestrzega przed szczególnym niebezpieczeństwem wypadków w polskich miastach: przed strzałką skrętu w prawo. Te w Polsce występują w postaci sygnalizatorów świetlnych, jednak mają takie same znaczenie, jak niegdyś znak widniejący na blaszanej tabliczce, który to od NRD, po zjednoczeniu, przejęły także dawne kraje związkowe Niemiec: STOP - pierwszeństwo dla nadjeżdżających z lewej i pieszych! Problem polega na tym, że w każdym europejskim państwie sygnalizacja świecącą na zielono, także z symbolem strzałki, oznacza jedno: JEDŹ, droga wolna! Stąd wniosek, iż kierowcy z Niemiec, Holandii i Szwecji łatwo mogą stać się uczestnikami kolizji – wierząc, że strzałka w lewo to sygnał do jazdy, mogą potrącić pieszego, który w tym samym czasie również otrzymuje zielone światło. (…) Zagraniczni korespondenci akredytowani w Warszawie już przed kilkoma miesiącami dopytywali się w Ministerstwie Transportu, w jaki sposób polscy urzędnicy zamierzają ostrzegać zagranicznych gości przed tym szczególnym niebezpieczeństwem. Do tej pory nie ma odpowiedzi. Jedyna odpowiedź, jakiej udzielił jeden z pracowników biura rzecznika prasowego, brzmiała: to nie leży w zakresie kompetencji naszych urzędników. Wcześniej w Polsce, podobnie jak w NRD, obowiązywały jedynie malowane strzałki. Jednak przed dwunastoma laty ówczesny minister transportu RP oświadczył, iż ,nadszedł czas, aby skończyć z tym nędznym reliktem realnego socjalizmu'. Blaszane znaki zastąpiono sygnalizacją świetlną. Do dziś zainstalowano ok. 50 tysięcy tego typu sygnalizatorów w całym państwie. Na marginesie – ten rzekomo relikt socjalizmu obowiązuje dziś w całych Niemczech (…). W ostatnim dziesięcioleciu malowane strzałki pokazały się także na wschodzie. Ukraina wprowadziła je przed sześciu laty (…).”
Agnieszka Rycicka
red. odp. Iwona D. Metzner / du