Film "Odessa" - Rumuńskie "Pokłosie"?
5 grudnia 2012Dobrze by było, gdyby nazwa "Odessa" stała się kiedyś dla Rumunów symbolem - opowiada reżyser Florin Iepan. Lecz nie symbolem znanego portu nad Morzem Czarnym, a jednego z najczarniejszych rozdziałów w historii ich kraju. - Dopiero gdy ta nazwa zakorzeni się w sumieniu społeczeństwa, to będzie koniec mojej misji - mówi Iepan.
Podczas II wojny światowej stacjonująca w Odessie rumuńska armia dokonała tam zbrodni. 22 października 1941 roku rozstrzelano ponad 5 tys. Żydów. Dzień później 19 tys. Żydów spędzono do magazynów pod miastem i tam żywcem spalono. Tych, którzy póbowali uciekać, żołnierze dobijali granatami i strzałami z karabinów. Zbrodnia w Odessie była akcją odwetową za atak sowieckich partyzantów na główną kwaterę rumuńskiego wojska w tym mieście. Rozkaz dokonania zbrodni wydał osobiście ówczesny rumuński przywódca Ion Antonescu.
Elity unikają rozmów o Holocauście
Florin Iepan, reżyser z Timiszoary w zachodniej Ruminii, swój dokument nt. tej zbrodni nazwał po prostu "Odessa". Film dokumentuje kampanię polityczną, którą reżyser prowadzi od trzech lat: konfrontuje przedstawicieli elit z prowokacyjnymi tezami i pytaniami nt. zbrodni dokonanych podczas wojny przez rumuńską armię. Zbrodni, o których w tym kraju wciąż się milczy.
Reżyser pyta i filmuje reakcje. Zaczepia polityków w miejscach publicznych, intelektualistów nachodzi w domowych pieleszach, podczas wystaw czy przyjęć zadaje im niewygodne pytania, porusza też temat w programach radiowych i telewizyjnych.
Z tego wszystkie powstał prawie półtoragodzinny film, który Iepan chce pokazywać na imprezach i festiwalach w Rumunii. Podczas projekcji rejestruje reakcje publiczności i z tych nagrań powstaną kolejne filmy. Godzinną wersję dla zagranicznych odbiorców ma na początku przyszłego roku puścić stacja telewizyjna Mitteldeutscher Rundfunk w swoim cyklu "Wyjątkowe dokumenty". Projekt Iepana powstaje właśnie dzięki wsparciu m.in. MDR i Heskiej Fundacji Filmowej.
Film pokazuje to, w jaki sposób rumuńskie elity unikają rozmawiania o masakrze w Odessie, Holocauście czy w ogóle Żydach w swoim kraju.
Najbardziej przykry moment to ten, w którym Iepan występuje wraz z jedynym ocalałym z odeskiej masakry, teraz już 87-letnim Michailem Saslawskim. Poznał go podczas zbierania dokumentacji na ten temat, a potem zaprosił do Bukaresztu - dzięki pomocy niemieckiej Fundacji Friedricha Eberta.
Saslawski jest jedyną osobą, której 23 października 1941 roku udało się uciec z pododeskich magazynów. Miał 16 lat i w stracił w tym piekle rodziców, trzy siostry i brata. Po wojnie przez 35 lat pracował w walcowni w Odessie, żył w skromnych warunkach.
Rumuńskie zbrodnie to niemal tabu
Saslawski przyjechał po raz pierwszy do Bukaresztu w październiku zeszłego roku - z powodu 70. rocznicy zbrodni w Odessie, z nadzieją, że będzie mógł publicznie opowiedzieć swoją historię. Niemal wszędzie zderzył się z obojętnością. Iepan przedstawił to w filmie w sposób wstrząsający: widać, jak były prezydent Rumunii Emil Constantinescu wzbrania się podczas przyjęcia przed podaniem Saslawskiemu ręki.
Constantinescu w dodatku promuje się jako pierwsza głowa państwa rumuńskiego, która publicznie przeprosiła za zbrodnie wobec rumuńskich Żydów.
To nie koniec: podczas pobytu Saslawskiego w Rumunii telewizje odwołują jego wystąpienia, a na wcześniej zapowiedzianą konferencję prasową z udziałem gościa przychodzą naraz... trzy osoby.
- Zbrodnie rumuńskiej armii w czasie II wojny wciąż są tu niemal tematem tabu - wyjaśnia historyk i badacz Holocaustu Lucian Nastasa z Uniwersytetu w Klużu. Jego kolega, publicysta Victor Eskenazy, który obecnie mieszka we Frankfurcie nad Menem, idzie w swojej ocenie jeszcze dalej: - Od czasu, gdy Rumunia weszła do NATO i UE, jej politycy wracają do swoich starych tradycji, postaw i przekonań. Wróciła koniunktura na kłamstwo oświęcimskie.
Honory dla zbrodniarza wojennego
Także Iepan długo nie wiedział prawie nic o Holocauście w Rumunii, a dyktator Antonescu kojarzył mu się dobrze. Dziś sam to przyznaje. Na pomysł projektu "Odessa" reżyser wpadł w dziwny i przypadkowy sposób, poniekąd właśnie dzięki postaci Antonescu.
W 2006 roku widzowie programu "Wielka Rumunia" publicznej TVR wybierali dziesięć naważniejszych rumuńskich postaci historycznych. Gdy okazało się, że na listę nominowanych trafił i Antonescu - a redakcja nie miała co do tego żadnych zastrzeżeń - Iepan dostał od TVR zlecenie zrobienia krótkiego filmu o dyktatorze.
Podczas researchu Iepan trafił po raz pierwszy na szczegóły nt. zbrodni, za które odpowiada Antonescu. Również - nt. mordu na Żydach w Odessie. Dowiedział się m.in., że pod przywództwem Antonescu Rumunia była jedynym państwem poza III Rzeszą, które uruchomiło własną machinę zagłady Żydów. Zginęło przez to ok. 300 tys. Żydów, a Antonescu został po wojnie uznany za zbrodniarza wojennego, osądzony i stracony.
Choć film nakręcony przez Iepana to zdecydowanie negatywny portret dyktatora, jednak po jego obejrzeniu widzowie i tak przyznali Antonescu szóste miejsce w rankingu najważniejszych postaci w rumuńskiej historii. Reżyser był tym mocno zaskoczony, dlatego nie porzucił tematu. Najpier zamierzał nakręcić zwykły dokument nt. zbrodni w Odessie, ale później zmienił plan.
- Dotarło do mnie, że w rumuńskim społeczeństwie jest za małe zapotrzebowanie na taki film. Wylądowałbym z nim potem w czasie najgorszej oglądalności, gdzieś koło północy, film nie zdobyłby żadnego rozgłosu. Dlatego uznałem, że stanę po drugiej stronie kamery - mówi.
Wieczne czekanie na żal
Dziś, trzy lata po starcie projektu, Iepan prezentuje przykry bilans: w niektórych mediach ukazały się, co prawda, materiały nt. filmu i samej zbrodni w Odessie, jednak najczęstsza i generalna reakcja, z jaką spotkał się reżyser, to obojętność czy nawet wrogość.
Ale Iepan obstaje przy swoim: - Chcę tak długo przypominać historię Michaila Saslawskiego, aż głowa naszego państwa pojedzie do Odessy, poda mu rękę i w imieniu naszego narodu poprosi o przebaczenie.
Ale 87-letni Saslawski nie wierzy, że tego dożyje. - W Rumunii próbuje się ukryć pytania o Holocaust - tak opowiada o swoich wrażeniach z zeszłorocznej podróży do Bukaresztu. - Gdy tam byłem, powiedzieli mi, jakby mimochodem, że rumuński prezydent już raz przeprosił Żydów. To zabolało.
Keno Verseck / Monika Margraf
Red. odp. Małgorzata Matzke