Zmęczeni internetem
29 grudnia 2009Współwydawca Frankfurter Allgemeine Zeitung Frank Schirrmacher w książce zatytułowanej "Payback" pisze o niechęci do sms-ów, e-maili, twitterów i www. Już przed dwoma laty specjalistka od mediów i komunikacji prof. Miriam Meckel mówiła o 'szczęściu bycia nieosiągalnym'.
Żaden z tegorocznych laureatów Webby - internetowego Oscara - nie wywołuje dziś większego entuzjazmu. Portal społecznościowy Facebook ma złą prasę, encyklopedia internetowa - Wikipedia - toczy zacięte boje z samą sobą. Z coraz wększą powściągliwością podchodzi się do światowej wyszukiwarki Google. Jedni uważają ją za Big Brothera epoki konsumenckiej, inni za grabarza czytelnictwa; kultury książki, czego jako "ostatniego bastionu kultury analogowej" broni się z coraz większą zaciętością.
Przy czym nie chodzi tu akurat o kontrowersje, jakie budzi projekt Google Books, czy naruszenie przez Googla praw autorskich, lecz o obronę "zwolnienia tempa", o odkrycie na nowo "przyjemności w powolności".
Status społeczny, a internet
Tak zwanego homo digitalis cechuje postawa reaktywna: klika, mailuje, smsuje i twitteruje; słowem reaguje.
Schirrmacher widzi w tym już "cyfrowy tayloryzm" (tayloryzm to naukowe zarządzanie; amerykańska metoda organizacji pracy stworzona przez Fredericka W. Taylora). Własny stan wyczerpania przypomina mu fatigue w XIX wieku; cierpienie nieuprzywilejowanych z powodu zmechanizowania procesu pracy w epoce industralizacji.
Jest to oczywiście potraktowane ironicznie. Cierpienie, o którym mowa, jest w pierwszym rzędzie udręką "przeładowanych danymi" elit informatycznych, co najlepiej obrazują badania na temat "różnic w statusie osób korzystających z internetu". Opierając się na analizach systemów komputerowych i technik, przeprowadzonych przez Instytut Allensbacha w 2004 roku, socjolodzy z Trewiru Nicole Zillien i Michael Jaeckel stwierdzili: im wyższy status społeczno-gospodarczy, tym większy dostęp do internetu i dysponowanie wyposażeniem technicznym od dobrego do doskonałego.
Im wyższy status spoleczny tym więcej się mailuje, googluje, tym częściej zamawia się bilety kolejowe, czy lotnicze przez internet, tym częściej szuka się tam wiadomości politycznych, gospodarczych, finansowych, czy sportowych.
Władca o nazwie informacja
Masowym medium numer 1 jest nadal telewizja. Wyższe i najwyższe grupy społeczne już przed laty pożegnały się z telewizją, koncentrując na internecie. Informacja i mobilność są nową formą władzy, a technologie informatyczne jej insygniami - pisze Miriam Meckel, którą jej Blackberry nie raz doprowadzał do czarnej rozpaczy. Ten kto buduje drogi albo strzyże włosy, nie otrzymuje 300 e-maili dziennie - mówi.
Wiedeński socjolog Andreas Gebesmair uważa, że dzisiejszych wpływowych ludzi gospodarki i polityki cechuje ostentacyjna tolerancja: "Nie ich bliskość z kulturą elitarną (najważniejszą częścią kultury symbolicznej danego społeczeństwa), lecz swobodne poruszanie się w wielu kulturach sprawia, że społeczeństwo uważa ich za właściwych ludzi na właściwych stanowiskach."
Wybiórczość pożądana
Jeśli człowiek zagląda do e-maili, po czym do facebooka i do internetowego wydania "New York Timesa", a że tego jeszcze za mało, też do Spiegla - online i Bild.de, nic dziwnego, że jest zestresowany, że ma zaburzenia koncentracji i nękają go lęki.
Schirrmacher i Meckel zalecają trenowanie na nowo "mięśnia rezygnacji" i nauczenia się na nowo wyłączania sprzętu, a także wyemigrowania przynajmniej na jakiś czas z sieci.
źródło Die Welt / Iwona Metzner
red. odp.: Elżbieta Stasik